Lewica24 Lewica24
928
BLOG

Czarnacka: Lewica smoleńska

Lewica24 Lewica24 Polityka Obserwuj notkę 1

 W najsłynniejszym chyba monologu teatralnym na świecie młody i zdradzony książę Danii, niejaki Hamlet, analizuje, czy warto żyć:

 

Niepewni, wolimy
wstrzymać się chwilę. I z tych chwil urasta
Długie, potulnie przecierpiane życie.
Bo gdyby nie ten wzgląd, któż by chciał znosić
To, czym nas chłoszcze i znieważa czas:
Gwałty ciemiężców, nadętość pyszałków,
Męki wzgardzonych uczuć, opieszałość
Prawa, bezczelność władzy i kopniaki,
którymi byle zero upokarza cierpliwą wartość?

 

W Polsce fragment ten przywykło się nazywać „hamletyzowaniem”, zwlekaniem przed podjęciem kluczowej decyzji. Tak naprawdę jest przecież inaczej: to kolejna, po „Henryku IV” i „Życiu Henryka V” to kolejna refleksja o transmisji władzy i nowym, gotującym się do skoku pokoleniu, tylko że tym razem – transmisji nieudanej.

 

Wiemy, że Hamlet rzeczywiście został „zdradzony o świcie”. Swoją wyliczanką udowadnia, że ma dobrze poukładane w głowie, zna i rozumie bolączki potencjalnych poddanych. Pewnie niewiele może poradzić na dziewczyny i chłopaków dających sobie nawzajem kosza, ale już reforma administracji i sądownictwa mogłaby się za jego rządów wydarzyć. Tyle tylko, że żadnych rządów nie będzie, bo papa raczył umrzeć w okresie, gdy Junior pobierał nauki na drugim końcu Bałtyku i kompletnie nie miał głowy i sposobności, by wystarczająco wcześnie zbudować sobie sieć poparcia.

 

Siedzi więc, trzymany siłą, w Elsynorze – co zresztą powinno być dla widza jasnym sygnałem, że politycznie Hamlet jest całkiem uzdolniony. Spuszczanie go z oczu w dalekiej Wittemberdze nie wchodzi w grę, gdyż mógłby sobie to brakujące stronnictwo stworzyć. Ciężką pracą i intryganctwem młody książę osiągnął choć tyle, że nie zostaje zabity od razu, a dopiero wtedy, gdy stworzy odpowiednie warunki przez siebie wybranemu następcy. Politycznie rzecz biorąc – duża rzecz.

 

Ale ja oczywiście nie o tym, tylko jak zwykle o lewicy. Młode pokolenie, na które zabrakło miejsca w starych – i nowych – formacjach, obserwuje dzisiaj sypiące się, niesprawiedliwe państwo, utylitarne i cyniczne traktowanie konstytucji, postępujące rozwarstwienie, trudności nazywane szumnie „zieloną wyspą”, no, i te „kopniaki, którymi byle zero upokarza cierpliwą wartość”.

 

Starsi obywatele o poglądach lewicowych gorzknieją, pracują jak szaleni albo ledwie wiążą koniec z końcem, zaczynają „głosować na Platformę” albo przestają głosować w ogóle. Jak w tej sytuacji mają się jednak zachować młodsi? Słynne pokolenie „76-92”, wychowane już na programach edukacyjnych „wolnej Polski”, w których konsens panował właściwie wyłącznie w odniesieniu do konieczności patriotyzmu?

 

Wypieszczona i wychuchana wizja nowej, niezależnej ojczyzny i tego, jak będzie w niej pięknie, rozsypała się w zderzeniu z planem Balcerowicza, ale potem wydawała się jednak jakoś urzeczywistniać. W telewizorach na pewno. Młode pokolenie dorastało, mając oczy pełne chromowanych zderzaków i różowych sukienek. Przekonane, że sukces czeka tuż za rogiem, może tylko trzeba będzie pojechać po niego do Warszawy. Przekonywane, że polityka nie jest dla niego, ale że to nic nie szkodzi. Bo program modernizacyjny o wszystko się zatroszczy, jak nie od razu, to za trochę.

 

Część z nich niepokój w związku ze spóźniającą się modernizacją i sukcesami koiła w kościele. Część wyjechała. Część popadła w marazm i stała się „lemingami”. Część zaczęła się denerwować i przystała na diagnozę prawicy, która co prawda nie robi nic poza walką o władzę z centroprawicą, ale za to ze swadą posługuje się dobrze im znaną ze szkoły retoryką walki partyzanckiej i leśno-powstańczego patriotyzmu, honoru, rodziny.

 

Dla części z nich – powinnam raczej powiedzieć nas, sama należę do „straconego pokolenia” - patriarchalny kult własności jest podobnie nieznośny, jak kult własności korporacyjnego kapitalizmu. Ale wciąż mówimy o pokoleniu, dla którego „polskość” jest podstawowym językiem odniesienia.

 

Dla tej grupy Smoleńsk jest podstawowym symptomem „zdrady o świcie”, podstawową rysą na różowo-zielonej wizji chromowanego świata sukcesu. Niekoniecznie dlatego, że wierzą w zamach, ale przede wszystkim ze względu na to, że ilość nieprawidłowości i nieporadności, jakimi wykazały się władze w kontekście katastrofy, nie ma się nijak do zapewnień, że same się wszystkim zajmą (pod ulubionym hasłem wszystkich Polaków - „nie róbmy polityki, lepmy pierogi”). Dla tej części faktyczne zabetonowanie sceny politycznej jest szczególnie dotkliwe, a podział Polski na beneficjentów i ofiary transformacji - niezwykle wyraźny. Ta część dopiero uczy się, czym jest kapitał społeczny potrzebny do zainicjowania ruchu politycznego na miarę zachodnich "Occupy".

 

Rozbijają się o wszystkie możliwe "szklane sufity" i przykleja do każdej napotkanej "lepkiej podłogi". Coraz większa rzesza "rozczarowanych" nie ma szans na spożytkowanie politycznej energii w ramach istniejących struktur. Neurotyczna twarz PiS-u jest dla nich tylko trochę bardziej zniechęcająca niż technokratyczny język parlamentarnej lewicy. Coraz częściej więc flirtują z Ruchem Narodowym, a przynajmniej z jego retoryką... 

 

Rysy „lewicy smoleńskiej” stają się coraz wyraźniejsze. Niezbędność patriotyzmu podkreślają młodzi z PPS-u, Komitetu Obrony Pracowników, środowiska katolicko-lewicowego „Kontaktu”, trzeciodrogowego „Obywatela” czy „Nowych Peryferii”. Z drugiej strony – separatystyczny Ruch Autonomii Śląska flirtuje ostatnio z Zielonymi.

 

Nowopowstające ruchy i ugrupowania już nie zwołują się pod hasłami internacjonalistycznymi, ale wołają o walkę na rzecz Polski, dla dobra Polski, o Polskę. O godność, ale i honor ludzi pracy. O niepodległość względem Unii Europejskiej, uznawanej – zgodnie z długotrwale i konsekwentnie sączoną retoryką PiS-u – za bezduszną machinę biurokratyczną, działającą na korzyść bogaczy. Nie chcą jednak walczyć z Kościołem. 

 

Niedostatki transformacji coraz częściej opisuje się językiem bogoojczyźnianym. Nawet OPZZ od wielu lat podkreśla, że kolejne zamachy na prawa pracownicze są tym większym skandalem, że uderzają w polską rodzinę. W dzieci jako przyszłość narodu. W konserwatywny model życia, który dziś okazuje się zbyt kosztowny, ale który nie tylko przewodniczący Guz wciąż przedstawia jako jedynie słuszny punkt odniesienia.

 

Paradoksalny punkt styku lewicy z prawicą za plecami centrum nastąpił w sobotę, 2 marca, za sprawą nie pierwszy raz goszczącego na naszych łamach redaktora Davida Wildsteina. Wildstein poświęcił artykuł sprawie morderstwa Jolanty Brzeskiej, ikony lewicowych środowisk, współzałożycielki Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów.

 

W tekście Wildsteina Brzeska to dzisiejsza „Żołnierka Wyklęta”:

 

Jedyną winą śp. Brzeskiej było to, że zaangażowała się w walkę o prawa tych, o których w dzisiejszej Polsce zbyt często nie chce się pamiętać. O tych, o których nie wolno na naszej „zielonej wyspie” mówić. O tych, których pogardliwie nazywa się „przegranymi”, „marginesem”. Którzy nie należą do świata młodych, wykształconych z wielkich miast. W tych dniach oddajemy cześć tym, którzy zginęli, walcząc z machiną totalitaryzmu. Których skazano na zapomnienie. Jasne, nie można porównywać odwagi bojowników z czerwonym terrorem do tych, którzy dziś są wykluczani przez propagandę sukcesu III RP. Ale i tak wspomnijmy choć przez chwilę o dzisiejszych „wyklętych”.

 

 

Agata Czarnacka

 

Cytat z "Hamleta" Williama Shakespeare'a w przekładzie Stanisława Barańczaka. Artykuł D. Wildsteina "Nie spalicie ich wszystkich" ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie" z 2 marca 2013 r. i na portalu Niezależna.pl

Lewica24
O mnie Lewica24

Chcemy odnowy języka, końca symbolicznej dominacji prawicy, neoliberałów i technokratów.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka