Lewica24 Lewica24
4978
BLOG

Czarnacka: Będę tam 10 kwietnia

Lewica24 Lewica24 Polityka Obserwuj notkę 1

Najpierw wyznanie: pod tym względem nie zachowuję się racjonalnie. Nie dopuszczam hipotezy, w ogóle nie dopuszczam do siebie myśli, że to był zamach. Nie wyobrażam sobie, by ktoś mógł z zimną krwią zaplanować zamach, w którym miałaby zginąć, jako dopuszczalna strata uboczna, Izabela Jaruga-Nowacka. To tak jakby ktoś chciał ustrzelić jakiegoś kolonialnego generała z Europy i uznał, że najprościej będzie, jak wyleci w powietrze podczas rozmowy z Mahatmą Gandhim. Piękna, dobra, mądra i politycznie skuteczna Jaruga-Nowacka nie była jednak Gandhim i trudno  sobie wyobrazić, by – jak w końcu Mahatma – miała się stać podstawowym celem zamachu. Więc to też odpada...   

 

Zresztą tym samolotem leciało sporo wartościowych ludzi, między innymi polityk, na którego zamierzałam głosować w wyborach prezydenckich. Choć wielu ledwie kojarzyłam z twarzy – od lat nie posiadałam telewizora – i tak śnili mi się przez wiele tygodni po katastrofie. Dużo o nich czytałam, znałam zdjęcia, byłam z nimi zżyta. Moja podświadomość co noc próbowała sobie jakoś poradzić z tym, co ich spotkało. Nie mogłam nie zastanawiać się, co musieli czuć ci, którzy ich znali, choćby z regularnych wizyt w ich domach za pośrednictwem telewizorów?

 

Są różne sposoby radzenia sobie z żałobą po śmierci i stracie – choć podobno zasadą jest, że lepiej nie być samemu. Jedni zaprzeczają, starają się odsuwać konieczność uznania straty, bagatelizując ją, czasem nawet dowcipkując. Pamiętam, że ja regularnie wpadałam w histeryczny śmiech, zestawiając rozmiary katastrofy z wcześniejszym o dwa dni – jakby żywcem wyjętym z literatury fantasy – przemówieniem Tuska w Katyniu: „Oczodoły z ich przestrzelonych czaszek patrzą i czekają, czy jesteśmy zdolni przemoc i kłamstwo zamienić w pojednanie...” 

 

Można za wszelką cenę odcinać się od emocji i analizować wydarzenia z chłodną bezstronnością badacza. I tak, Krytyka Polityczna nauczyła pół kraju, jak posługiwać się podstawowymi kryteriami psychoanalizy kultury. Szkoda zresztą, że na tak krótko... 

 

Można wpaść w gniew i domagać się odwetu zgodnie z zasadą „oko za oko, ząb za ząb”. Można racjonalizować to, co się stało, i snuć teorie spiskowe, pomagające zrozumieć i wyjaśnić zdarzenia, które gdyby nie ból i smutek, zapewne złożylibyśmy na karb przypadku. 

 

Można wreszcie – to pewnie nie jest całkiem dojrzałe, ale któż z nas tego nie doświadczył? Można na stratę reagować wybrykami, złorzeczeniem, ekscesami, a nawet bluźnierstwem. „Skoro świat się rozsypał, to i mnie wolno wszystko” - zdawali się mówić młodzi ludzie z krzyżem zrobionym z puszek po piwie, ale nikt nie brał na poważnie ich form przeżywania żałoby. Może dlatego Adam Ostolski, szef Zielonych, w rozmowie o lewicy smoleńskiej zaznaczył kiedyś, że tak naprawdę „lewicę smoleńską” wydobył na światło dzienne Palikot...

 

Tak rozmaitymi emocjami reagujemy wspólny nam wszystkim moment zerwania ciągłości świata, jaki znaliśmy i rozumieliśmy. Doświadczyliśmy czegoś, co nie powinno się było wydarzyć. Ten szok zostawia nas bez słów. Psychoanalitycy i psycholodzy definiują to zjawisko słowem „trauma” i mówią o nim jak o „dziurze” w psychice. 

 

Żeby sobie z tą raną poradzić, psychika zachowuje się tak samo jak żywe ciało. Najpierw wypełnia pustą przestrzeń emocjami, tak jak ranę najpierw wypełnia tymczasowa substancja ochronna i strupek. Później dopiero stara się ją zabliźnić – to znaczy nadać racjonalny sens temu, co się wydarzyło, i stosownie zareagować. Odzyskiwanie równowagi i pogody ducha to długi i delikatny proces. 

 

Z tym procesem coś w Polsce nie wyszło. Decydenci zachowywali się, jakby byli „trochę” w żałobie. Ani nie włączyli się z pełnym i widocznym zaangażowaniem w żałobne ceremonie, ani nie zdecydowali się im nadać wyraźnych i oficjalnych ram. Chowanie prezydenta na Wawelu było oczywiście bardzo uroczyste i świetnie wyglądało, ale przecież oznaczało też wyprowadzenie prezydenta z Warszawy! Nie było nawet powolnego i dostojnego przejazdu trumny przez kraj, jak w przypadku Kennedy'ego wracającego z Dallas. Nie zapewniło domknięcia traumy...

 

Co gorsza, zablokowano proces zdrowienia, gdyż wypychano i ośmieszano emocje co najmniej dwóch grup – tych, którzy radzili sobie ze stratą za pomocą gniewu, i tych, którzy dopuszczali się ekscesów. Trochę tak, jakby z pogrzebu histeryzującą wdowę zabrała karetka w kaftanie bezpieczeństwa, a demolującego ławkę w ogrodzie syna zmarłego zaaresztowano pod zarzutem niszczenia mienia. 

 

A przecież w pamiętnych nocnych manifestacjach pod Pałacem Prezydenckim starły się dwie grupy, domagające się w gruncie rzeczy tego samego: rozwiązania. Jasnego,  możliwego do zaakceptowania przez większość komunikatu, który pozwoli zamknąć proces niepewności i  jednocześnie  rozpocznie mozolny proces budowania racjonalnej zgody. 

 

Tego nie dostaliśmy do tej pory. Gdy tylko sprawa nieco przysycha, pojawiają się nowe komunikaty, które burzą wypracowaną, kruchą logikę – a to trotyl, a to buńczuczny komunikat Sikorskiego o wraku, a to informacja premiera, że po trzech latach od katastrofy utworzy specjalny zespół ds. komunikacji o katastrofie smoleńskiej, który ma według Donalda Tuska „na bieżąco tłumaczyć, na czym polegają przekłamania naszych oponentów i cała ta smoleńska kampania czasami kłamstw, czasami bzdur”. 

 

Nie daje nam ten rząd spokoju. Z pewnością jest tak, że niektórzy z nas, obywateli, z satysfakcją przyjęliby informację, że to był zamach. Pewnie z taką samą satysfakcją, z jaką zdarza się obserwować wichury, wysoki stan wody w Wiśle, burze z piorunami... 

 

Ale większość z nas nie chce wojny z Rosją, większość z nas ma dość szarpania się z naszymi emocjami, chce wyjaśnień, a nie wendetty. Tyle że doszliśmy do momentu, kiedy trudno będzie przyjąć wyjaśnienia „zwyczajne”, prostą logikę, z której by wynikało, że jak pada deszcz i chcemy wyjść z domu, to trzeba wziąć parasol. Także dlatego, że trwa to tyle czasu. Ale to nie znaczy, że nie ma możliwości, by proste wyjaśnienia zostały przyjęte. Tylko trzeba je wiarygodnie i z szacunkiem podać, a nie tworzyć zespoły do walki z „czasem kłamstwami, czasem bzdurami”. 

 

Nie chciałam zajmować się Smoleńskiem. Chciałam zamknąć proces mojej traumy i pomału zapomnieć, pamiętając po cichu o Izie Jarudze-Nowackiej. Ale okazało się, że tak się nie da.  Smoleńsk jest wszędzie. W każdym radiu, w każdej gazecie, w Internecie i oczywiście w  rozmowach. 

 

Poza tym Smoleńsk jest rozgrywany politycznie: przez prawicę, która w opieszałości śledztwa i dziurawych procedurach znajduje dowód swojej tezy o braku suwerenności Polski. Ale tak samo rozgrywany jest przez Platformę, która tanim kosztem – przecież nikt na serio nie chce wojny z Rosją, a do tego dylematu został sprowadzony komunikat „kampanii smoleńskiej” - dyskredytuje swojego najpoważniejszego przeciwnika. Ten dylemat budowany jest podprogowo, ale przecież do czego służy dobry PR? 

 

Smoleńsk stał się uniwersalną przykrywką dla jednej strony (czepiacie się Amber Gold? Niesprawnych kolei? Reformy emerytalnej? A chcecie, żeby do władzy doszedł PiS i wypowiedział Rosji wojnę?) i uniwersalną soczewką dla drugiej (zagraniczne konsorcja rozkradają inwestycje drogowe, bo nie jesteśmy wystarczająco niezależni, a najlepszym na to dowodem jest to, co się dzieje w sprawie Smoleńska). 

 

Także w imię Jarugi-Nowackiej chciałabym na poważnie zająć się problemami, które się dziś gubią w tej przykrywko-soczewce. Chciałabym przestać być dręczona nieoczekiwanymi zwrotami akcji w sprawie katastrofy, chciałabym mieć zaufanie do ludzi prowadzących dochodzenie, chciałabym, żeby ktoś wreszcie podał przybliżony termin zakończenia śledztwa, żeby nie było problemem umycie wraku po dwóch latach od katastrofy. Żeby niedostatki proceduralne w polskim prawodawstwie, skoro zostały zidentyfikowane przy okazji katastrofy, zostały jak najszybciej poprawione. Żeby postawić ten pomnik, bo ewidentnie wielu obywatelom jest potrzebny. Niechby nawet za te same pieniądze, co premier woli wydać na zespół PR ds. Smoleńska...

 

Chcę, żeby Smoleńsk przestał być słowem-wytrychem w polskiej polityce. A to się wydarzy dopiero, kiedy wreszcie uznamy i ukoimy burzę naszych emocji – i to do władzy należy jak najszybciej przestać jątrzyć rany, już choćby zgodnie z „prawem starszaka”, starszego dziecka, które jako bardziej odpowiedzialne (w końcu demokratycznie dostali władzę!) wyciąga pierwsze rękę na zgodę. 

 

Dlatego 10 kwietnia będę pod Pałacem Prezydenckim. Nie na mszy, nie na filmie Anity Gargas, nie na transmisji posiedzenia komisji Macierewicza. 

 

Będę demonstrować w obronie mojego prawa do czczenia moich własnych zmarłych i przeciwko arogancji, z jaką mój rząd traktuje nasze emocje i nasze społeczne potrzeby. 

  

Agata Czarnacka

 

czytaj więcej na www.lewica24.pl

Lewica24
O mnie Lewica24

Chcemy odnowy języka, końca symbolicznej dominacji prawicy, neoliberałów i technokratów.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka